Otóż strach nie mijał. Wieś szeptała. Modlitwy jak poburzowa para pełzały po zranionej od uderzeń grzmotów ziemi. Najstarsi z rodu nie pamiętali podobnej aury. Pozamykano wszystkie psy do najmniejszych domowych izb. Szczekały wściekle, ze strachu, z przepowiedni. Kapłan oznajmił, że w Wyraju radzą, zaniepokojeni. Gniewni.
***
„Stary Słowian żył przede wszystkim wśród świata duchów równorzędnych znaczeniem i siłą. Wypełniały one równomiernie i ożywiały całą przyrodę w jego otoczeniu” – zanotował w jednej ze swoich prac Lubor Niederle, człowiek o arcyciekawym życiorysie – malarz, historyk, archeolog, slawista i antropolog. Cytat przytaczam za dziełem Henryka Łowmiańskiego – Religia Słowian i jej upadek, które miało duży wpływ na napisanie niniejszych przemyśleń.
Książka Łowmiańskiego to rozprawa na temat upadku religii słowiańskiej. Autor rozpoczyna wywód od VI roku nowej ery, a kończy na XII, rozdziałem o konfrontacji kościoła i państwa rządzonego przez króla Bolesława Krzywoustego. Powołując się na literaturę imponujących rozmiarów, prowadzi czytelnika pomiędzy dyskursami religioznawców i antropologów na temat
uwydatniony w tytule.
Szczególnie ciekawy jest proces kreowania się religii, począwszy od polidoksji – jak wyjaśnia Łowmiański, pod terminem tym ukrywają się wierzenia ludów nie znających jeszcze pisma, na które składają się cztery podstawowe formy: magia (najszerzej chyba rozwinięta), wiara w dusze zmarłych, demonologia (która z czasem klarowała się w rodzaj „panteonu”) oraz kult przyrody.
Co ciekawe, magia a wraz z nią wróżbiarstwo, przetrwały w znacznie zmienionej formie do dzisiaj. Różne były sposoby wróżenia – znana już z eposów homeryckich haruspicja (czyli wróżenie z wnętrzności zwierząt); wróżenie z drewienek wyciąganych z ziemi o końcach białych (dobre, długie i dostatnie życie) i czarnych (życie smutne i niedostatne); również przetrwałe do dzisiaj lanie wosku to relikt minionych czasów – tym sposobem, dzięki właściwej interpretacji uzyskanego kształtu, można było uzyskać odpowiedź na stawiane pytanie.
Aleksader Gieysztor wspomina również o ciekawym wróżeniu przy użyciu konia (wśród niektórych ludów mógł to być święty koń) – przed ważnymi wydarzeniami, jak np. wyruszenie na wojnę lub bitwę. Otóż wbijano w ziemię włócznie w dwu rzędach. Jeśli koń przestąpił je najpierw prawą nogą, braną wróżbę za pomyślną, jeśli lewą – nieraz zaniechiwano wyprawy, przekładając ją na inny termin. Również dotknięcie wbitej w ziemię włóczni nie było dobrze widziane.
Powyższe naprowadza myśl na temat następujący: kto zajmował się wróżeniem i dlaczego? Czy był to kapłan, czy raczej ktoś w rodzaju „starszego” w plemieniu? Rodowe miejsca kultu można stosunkowo łatwo wywnioskować, wiedząc, jaką czcią otaczali Słowianie gaje, drzewa, wody i źródła. Do dzisiaj niekiedy miejsca te otoczone są kultem lub powoli zapominaną czcią.
Ten wspaniały proces kształtowania się słowiańskiej religii został przekreślony przez decyzję stricte polityczną –chrztu – który za sprawą ożenku z Dobrawą, księżniczką czeską, wziął na ręce swoje i przez to całej Polski – Mieszko I, polityk przebiegły, wódz silny, prawdziwy dowódca.
Chrzest w obrządku katolickim był dla narodów współczesnej Europy sygnałem – ziemie podporządkowane polskiemu władcy zostały schrystianizowane, a on sam należy do rodziny Kościoła. Jednak kwestia daty przyjęcia przez polskiego władcę wiary panajezusowej budzi wątpliwości wielu historyków. Czy rzeczywiście akt oddania Polski zwierzchnictwu watykańskiemu miał miejsce w 966 roku? Przemysław Urbańczyk, autor książki Co się stało w 966 roku? kwestionuje tę datę. Uwrażliwia czytelników przede wszystkim na fakt, że na początku, o czym często się zapomina, tylko ośrodek władzy stał się neoficki – cóż o nowym bogu wiedzieć mogli prości ludzie?
Co działo się w odległych od siedziby Mieszka I wioskach? Jak ludzie, przywiązani do tradycji ojców, zareagowali? Kiedy usłyszeli o Jezusie Chrystusie, który został zamordowany w odległej Judei, i czy postanowili zaprzestać oddawania czci swojskim bogom, przed którymi strach nie mijał?
***
Później pojawili się jacyś obcy ludzie, którzy z pogardą przypatrywali się chłopskim obyczajom. A może to nie była pogarda, a jedynie lęk, szczery lęk o ich dusze?
W to gorliwi wyznawcy rodzimych bóstw nie uwierzyli długo, sprzeciwiając się chrystianizacji. Podpowiadało im to przywiązanie, tradycja, a w szczególności ofiary i święta, którymi zyskiwali przychylność bogów. Na pewno ostali się tacy jeszcze do dzisiaj. Może ich jedyną siłą są słowa, które nie pozwalają zapomnieć o starej tradycji. Mówią: „niech to licho!”, straszą dzieci Babą Jagą, przeklinając coś, wzywają Peruna, wołając „niech to piorun trzaśnie!”… Z czasem, bo ile może trwać opór przeciwko nowej, potężnej sile, ludzie ci zostali zepchnięci na margines religijnego życia społeczeństwa – dzisiaj pozostały po nich zaledwie strzępy słów, nikła pamięć o świętach, które zdominowane zostały przez święta nowej wiary oraz relikty pozostawione w dawnych miejscach kultu. Niewiele.
Ale byli także inni – zapewne młodzi, bowiem młodość jest buntownicza i nie szanuje tradycji, którzy neofitami stali się bez problemu, bez wyrzutów moralnych. Prawdopodobnie uwierzyli oni, że skoro bóg, który został usankcjonowany jako najważniejszy przez ośrodek władzy, to jest przez dwór Mieszka I, jest potężny. W myśl zasady, że pod jego sztandarami będzie wiodło im się lepiej.
***
W Początkach chrześcijaństwa w Polsce Bogusław Gierlach opisuje zasadę do ut des co oznacza „daję abyś dał” – był to swego rodzaju kontrakt zawierany pomiędzy ludami o niewysoko rozwiniętych formach religii z bóstwami. Ludy pierwotne składały ofiary najczęściej z darów ziemi oraz zwierząt, rzadziej z ludzi (chociaż Gierlach poda przykład małoplemiennego miejsca służącego kultowi w Wyszogrodzie, gdzie stwierdzono ślady dwóch ofiar ludzkich poświęconych bóstwu), sądząc, że przekupują tym samym swoje bóstwa do własnych celów.
Potwierdza to znany (i bardzo ciekawy), opisywany w Mitologii Słowian Aleksandra Gieysztora, obyczaj porządkowania przez kapłana miejsca poświęconego bóstwu. Zachowywał on jednak szczególną postawę – otóż przy zaczerpywaniu powietrza zawsze wychodził na zewnątrz pomieszczenia, aby nie skalać swoim oddechem świętego miejsca. Kiedy nadchodził dzień wspólnych obrzędów wraz z ludem, brał z ręki posągu naczynie z miodem i upewniał się, czy napoju ubyło, czy też nie. Jeśli nie – brano to za dobrą wróżbę na nadchodzący rok, jeśli ubyło – kapłan oznajmiał rok niedostatku i głodu.
Następnie przynoszono kołacz, za którym stawał kapłan z pytaniem „czy mnie widać?”. Jeśli lud odpowiadał „tak, widać cię”, kapłan mówił: „aby w przyszłym roku mnie nie widziano!” – nie wyrokował tym samym swojej śmierci, ale było to zaklęcie mające sprawić kolejny rok obfitszym.
Oferowane przez sklep internetowy SLAVA koszulki słowiańskie przedstawiają grafiki związane z symbolami i postaciami ze świata Słowian.